Przyglądając się ostatnio ludziom w naszym kościele, zauważyłam
bardzo wyraźnie, że mężczyźni stanowią zdecydowaną mniejszość. Na
szczęście są. Są nie tylko w niedzielę, ale i na Mszy świętej
wieczornej i porannej w powszednie dni. Są we wspólnotach. Są w
rodzinach. Dopóki są – jest dobrze.
Naszła mnie na początku refleksja – czemu tak mało, czemu prawie nie
otwierają ust podczas Liturgii, czemu często nie klaszczą i nie
podnoszą rąk na spotkaniach wspólnot charyzmatycznych? Ale nie można
narzekać, bo jednak SĄ. Budują swoją relację z Bogiem, mają swoje
miejsce w kościelnej ławie, swoją godzinę Mszy świętej, swoich
kolegów, z którymi się witają przez podanie ręki. Oczywiście są to
przeważnie mężczyźni starsi, dojrzali. Niewielu jest młodych
gniewnych wojowników Pana (których trzeba w jakiś sposób ściągnąć na
łono kościoła). Ale cieszymy się, że są. Cieszymy się z tych, co są,
i z tych, co będą. Mężczyzna musi sam dojrzeć i sam zechcieć. Żadne
biadolenie nic nie da, jedynie zachęta i czuła pochwała.
Nie będę więc mówić o nieobecnych, o tych, którzy oprócz kościoła
porzucili też może swoje rodziny, ale głośno chwalić obecnych.
Cieszę się! Naprawdę cieszę się, że jesteście. Jesteście, jak
potrzeba budować ołtarze na Boże Ciało; jesteście w geście
ściągnięcia czapki mijając kościół; jesteście, gdy prowadząc
samochód robicie znak krzyża przejeżdżając obok świątyni. W prostych
– powszechnie uznanych za niemodne, staroświeckie i obciachowe –
gestach – jesteście. W tej właśnie wierności – jesteście. Jesteście
w odmawianym różańcu, zaciśniętym w spracowanych dłoniach chwilę
przed rozpoczęciem Mszy świętej. Tacy jesteście. Mój Tata, jak to
mężczyzna, nigdy ustami nie powiedział, że mnie kocha, choć czasem
bardzo tego potrzebowałam i nadal za tym tęsknię. Zaopatrzył mnie we
wszystko, czego w życiu potrzeba, przede wszystkim w czas, który mi
ofiarował, w te wyjazdy na rowery, w granie w ping ponga, w
„motywacyjne” marudzenie, że ja „nigdy tego się nie nauczę”. Zawsze
gotowy do pomocy. Taki jest mężczyzna – konkretny. Na rocznicę ślubu
wymieni lampę w samochodzie, ku oburzeniu żony, no ale przecież
tamta była popsuta. :)
Kiedy małżeństwo widzi ojca holującego pięcioletnią córkę na lince
holowniczej w Dolinie Chochołowskiej – mężczyzna powie: „Ale czad!”,
a żona: „Jakie to niebezpieczne i lekkomyślne!”. Taki dwugłos
kobiety i mężczyzny jest bogactwem. Jest konieczny, jest zaplanowany
przez Boga. My tylko musimy, by – nie rezygnując ze swojego głosu –
z szacunkiem i uwagą wsłuchiwać się w głos płci przeciwnej. Dzieciom
potrzebny jest dwugłos mamy i taty. Gdyby miało dwie mamy, to by się
nie rozwinęło, ale gdyby miało dwóch ojców, to by pewnie w ogóle nie
przeżyło. ;) Pan Bóg zaprosił do budowania rodziny i Kościoła
zarówno kobiety jak i mężczyzn i tu również ten dwugłos jest
potrzebny. Potrzebne jest piękno, troska i czułość, którą wnoszą
kobiety. Ale potrzebna jest też odwaga, dzikość serca i
bezpieczeństwo, jakie powinni wnosić mężczyźni. Dlatego cudownie,
Panowie, że jesteście i prosimy o więcej...
eg